Zoa

Zoa

 

 

‒ Prowadzić rower w lesie nocą? Nigdy! ‒ pisnęła Zoa i wytężyła siły.

Po chwili opony mlaskały już równomiernie, jak przy dobrym posiłku, a łańcuch głośno stękał.

‒ Kurczę, zostało mi jeszcze z piętnaście kilometrów ‒ westchnęła.

Rowerem zatrzęsło, a spod kół wydobył się trzask łamanych gałęzi. Najwyraźniej zboczyła nieco z drogi. Znała każdy odgłos trasy między dworcem kolejowym a domem. Kilometry lasów wśród szelestów, pomruków i świstania. W deszczu niosło głośniej niż zazwyczaj, a dzisiaj mocno padało. Wyrównała kurs. Wjechała na środek leśnej drogi. Czuła, że jedzie dobrze, bo rower co jakiś czas podskakiwał na znanych jej korzeniach. Koła robiły się coraz cięższe i przyklejały się do podłoża. Wiedziała, że jeśli zatrzyma się w tym błocie, będzie musiała prowadzić rower.

Nagle coś zaszeleściło.

Znowu wilk szwenda się po nocy. ‒ Postawiła uszy i przyspieszyła. – Może nietoperza mu się zachciało? ‒ Po odgłosach poznała kroki Sama.

‒ Byłeś pytać o pracę w tartaku? – odezwała się głośno w ciemności. – Co ci powiedzieli? ‒ zapytała zaczepnie, siadając na siodełko.

– Szczerze? Że mam przyjść za pół roku. A najpierw pytali, gdzie pracowałem i gdzie się uczyłem. Wszędzie pytają o to jebane wykształcenie. Nie mogą zrozumieć, że zawsze było mi ciężko, że polski jest trudnym przedmiotem, tak samo jak strasznie długie lektury, że mam ośmioro rodzeństwa. Jak to mówię, to mnie wyganiają.

– Ładnie prezentujesz się na rozmowach o pracę. Ciekawe, co by mi powiedzieli, gdybym tak im zaśpiewała. Polski trudny, lektury długie. Te cztery kartki na krzyż nazywasz długimi? Ja ci już nieraz mówiłam, żebyś poszedł do szkoły i zrobił sobie średnie… chociaż zaocznie, co drugi weekend zajęcia. Kuzynka się zapisała w Warowni i wspominała o fajnym niskim poziomie. Tylko że ona matury nie chce zdawać, jej sam papier starczy, ma już dyplom kucharza i chce mieć średnie, bo z tym zawsze łatwiej.

– Szczerze? Po co mi jakiś papier? W tych czasach przydaje się konkretne doświadczenie, a nie, kurwa, miesiąc mycia kibli w przedszkolu, tydzień stania ze znakiem na ulicy i dwa dni zbierania papierków przed urzędem gminy. W zimie nikt nie potrzebuje pracowników sezonowych, no to gdzie można się czegoś nauczyć?

‒ A co, zima niby jest trudna tylko dla wilków? A nietoperze? Muszą znaleźć ciepłe kryjówki. Muszą pisać o dotacje. Dzięki dotacjom, o które pisałam, przystosowano nam na zimowiska aż sto piwnic i ziemianek. Trzeba mieć rozum. Tak, rozum! To znaczy nie liczyć na to, że coś się znajdzie w zimie.

Sam mruknął tylko w odpowiedzi.

Nietoperzyca wjechała na drogę pożarową i teraz już mogła złożyć skrzydła. Ten kawałek był prostym, posypanym żwirkiem duktem. Posuwała się wśród pomruków i powarkiwań Sama.

‒ Referat zajmie mi kilka godzin. – Zoa skupiła się na tym, co musi przygotować na jutro. ‒ I jeszcze klasówka z angielskiego. Mam takie zaległości… Inni już piszą wypracowania, a ja nadal nie znam podstawowych form. Słuchaj ‒ zwróciła się do
wilka ‒ jak byś powiedział: Yesterday I have been in the city czy Yesterday I was in the city? Nigdy nie wiem, jak używać czasów przeszłych. A ty uczyłeś się w szkole angielskiego?

Świstania.

‒ To znaczy tak czy nie? Dojeżdżanie do liceum to harówa. Wczoraj w domu byłam znowu o drugiej w nocy, spałam tylko cztery godziny. Porażka.

Sam nie odpowiedział. Przez chwilę Zoa jechała w milczeniu, wsłuchując się w jego oddech.

‒ Też ci ciężko? Żebym choć miała drugą grupę inwalidzką zamiast trzeciej. Nie wiem, dlaczego ślepota nietoperzy nie jest właściwie kwalifikowana. Wtedy byłoby mi łatwiej. Może dostałabym miejsce w bursie. A ty skąd wracasz? Tylko nie mów, że kradniesz kury.

Nie zareagował.

‒ Jeszcze kilka minut i zamajaczą pierwsze domy ‒ rzuciła do wilka. ‒ Że też musiałam się urodzić wśród nietoperzy ‒ westchnęła. ‒ Od jesieni tylko hibernują w domach. Boją się ruszać. Już lepiej skończyć śmiercią głodową, niż spać do wiosny. I tak całe lato zapierdalałam, no bo kiedy miałam zrobić sobie zapasy? A opieka społeczna nie pomaga za bardzo, bo brakuje kasy na zasiłki. Raz dostałam w tym roku parę marnych groszy i na co niby ma mi to starczyć? ‒ Sprawy finansowe całkowicie ją pochłonęły. ‒ Zimą nie ma na recepty, bo z czego? A rachunki? A opłaty? Ledwo wiążemy koniec z końcem.

Przy pierwszym budynku usłyszała szmery.

Pewnie wstali, żeby załatwić pilne potrzeby za domem ‒ przebiegło Zoi przez myśl.

Zimą zazwyczaj nie spotykała sąsiadów. Mówili, że każde przebudzenie zbyt ich wyczerpuje.

Oni są jeszcze w średniowieczu. Jeden przy drugim wiszą głowami w dół i czekają na wiosnę. Jakby nie wiedzieli o istnieniu sklepów. Choć przy takiej biedzie nie ma co iść po zakupy ‒ kontynuowała rozmyślania. ‒ Ja i tak się przeprowadzę. Nie muszę mieszkać tam, gdzie nietoperze i wilki. Nie szkodzi, że prawie nic nie widzę, za to lepiej słyszę. Mogę być tłumaczem. A najbardziej chciałabym pisać książki albo pracować w wydawnictwie. Mogłabym prowadzić dział poezji.

‒ A wiesz, nocami piszę wiersze ‒ odezwała się do wilka. ‒ Mam ich parę zeszytów. Może ci poczytać? Opublikowałam też kilka w internecie.

‒ Auuu, auuu, auuu!

‒ No co tak wyjesz? Płaczesz czy co? Nie wiedziałam, że lubisz wiersze. W tych okolicach poezja nikogo nie interesuje. Tutaj wszyscy śpią. Zobacz, cała wioska hibernuje i czeka na wiosnę.

 

 

 

Fragment książki “Animalki”, Fundacja Duży Format, Warszawa 2018