Zbigniew Bidakowski – Rzeźnie Brukselskie

Życie grozi śmiercią, deklaruje w swoim przedostatnim tomiku Grażyna Wojcieszko i zastanawia się, czy jednak można to życie przechytrzyć?

jak małpa
z czerwonym jęzorem
z trudem przyklejasz sobie
białe skrzydła
zmieniasz prawa grawitacji
na chwilę
ciążenia nie można oszukać
nawet białymi skrzydłami
A ten wiersz kończy ostatni tomik poetki z Brukseli:
chciałabym
mieć w zasięgu ręki
silny środek znieczulający
na tę chwilę Kiedy
można już tylko chwycić się
chmury Kiedy
nikt nie da już spadochronu
bo boję się dotyku
Ziemi

Te dwa wiersze tworzą klamrę tematyczną, klamrę złożoną z fobii autorki, lęków, a może nawet nie tyle lęków, ile po prostu z niezgody dla zderzenia z Ziemią; Wojcieszko pisze, delikatnie, o dotyku Ziemi, ale, delikatnie czy nie, dotknięcie jej oznacza śmierć, a nie zastrzyk życiodajnej energii jak u antycznego herosa będącego ulubionym bohaterem polityków samouków za komuny – dlatego, że trzymał się, jak chłop, ziemi.

W zasadzie nie ma u Wojcieszko słów kluczy, ale są kluczowe pojęcia, procesy. Jednym z nich jest ruch obrotowy, kolisty, który może być wolny, niesłużący niczemu albo też być ciężką pracą.

Przedostatni, powyżej wspomniany tomik nosił tytuł „Karuzela”, ale ten tytuł-metafora przestał wystarczać, jako zapewne za łagodny, i w kolejnym tomiku został zastąpiony dużo bardziej brutalnym: „Rzeźnie brukselskie”.

Najpierw była więc karuzela. Po dłuższym pobycie w Brukseli życie przestało się Grażynie Wojcieszko kojarzyć z karuzelą, a zaczęło z maszynką do mięsa na korbę. W innych językach jest lepsze określenie na ten przyrząd, bardziej wymowne, a mianowicie młynek do mięsa. Nie jest to więc już niewinna karuzela mogąca najwyżej przyprawić nas o nudności, ale urządzenie, które może nas unicestwić, zmiażdżyć, a w każdym razie zmienić w coś innego, niż byliśmy dotąd.

Nie należy jednak demonizować młynkowych metafor autorki. Maszynka do mielenia miele też chętnie słowa, produkując tym sposobem wiersze.

O czym Wojcieszko opowiada nam w błyskotliwym wstępie do swojego zbioru: „Dzisiaj się zacięła i wypluwa górą podróbki i rąbankę z konstytucji”.

Teraz dopiero rozumiemy, co to jest za maszyna – nie żadne kuchenne utensylium, lecz napędzany ręcznie probierz idei oraz słów. Test wykonywany przez maszynkę jest okrutny – to próba zniszczeniowa. Idea albo słowo, które jednak przetrwa, w stanie jako tako nienaruszonym, tę rzeźnię – cięcie i miażdżenie – demonstrując swoją przydatność, nośność.

Prawie wszystkie wiersze Wojcieszko noszą ślady takich prób, wywracania słów na nice, ale to nie żadne lingwistyczne igraszki tylko uparte dążenie, drążenie i docieranie pod powłokę rzeczywistości, pod tapetę iluzji i złudzeń – do sedna. Prawdziwa poetycka robota.

I najważniejsze: ta bardzo mądra poezja, nie jest w najmniejszym stopniu zimna i mózgowa, bo jest w bardzo kunsztowny, czyli naturalny, sposób podszyta intensywną obecnością drugiego człowieka, miłością, erotyką:

tkam w twoim ciele

opuszkiem

wiążę w arrasy sploty ramion

Lecz czułostkowości w tej poezji nie znajdziemy. U Wojcieszko dzisiejsze czasy wdzierają się i do alkowy. Tak kończy ten wiersz:

stworzę całą kolekcję

i wypromuję wibrujące

rękodzieła

jestem zdolnym agentem

rynkowym

Grażyna Wojcieszko „Les abbatoirs de Bruxelles/ Rzeźnie brukselskie”. Wydanie dwujęzyczne, na francuski przełożył Alain van Crugten. Księgarnia Akademicka, Kraków 2011

Zbigniew Bidakowski
02-04-2011