Stefan Pastuszewski – Animalki

Postmodernistyczna pieczeń w surrealistycznym sosie

 

Ten eksperyment okazał się całkiem udany. Splot ludzkiej rzeczywistości, a raczej ludzkiego sztafażu (domy, meble, autostrady, samochody, przedsiębiorstwa, szpitale, praca, rozrywka, alkohol) ze zwierzęcymi ciałami, a co najważniejsze – zwierzęcymi odruchami. Dwoma najważniejszymi – spożywaniem pokarmu i kopulacją. Dominuje kopulacja, bo fabułę i narrację tworzą tylko zwierzęta rodzaju żeńskiego. Samice. Opowiadają oczywiście o samcach złośliwie, krytycznie, ale wciąż o nich. Wulgarny język, a jeśli nie zawsze wulgarny, to przynajmniej prostacki, którym się posługują przy opisie  swoich małżeńskich i pozamałżeńskich perypetii dowodzi ich kompleksów wobec samców. A że rozmawiają ze sobą, to nie krępują się niczym. Niczego nie udają, bo nie ma przy nich samców.

Piętnaście krótkich, dialogowanych opowiadań w podziale na trzy rozdziały: Morze, Miasto, Las, składa się na nową książkę Grażyny Wojcieszko, znanej dotąd z para-surrealistycznej poezji. Animalki, bo taki jest tytuł tej książki, też tkwią w surrealistycznym klimacie. Animalki to kobiety bez odzieży i bez makijażu. Nagie także psychicznie, a więc – jak się okazuje – bardzo zwierzęce. Czy taka jest prawda o (ludzkich) kobietach, nie wiem, ale autorka tak sugestywnie obnaża wnętrza, że czytelnik zaczyna nabierać wstrętu do kobiecości jako takiej. Głównie męski czytelnik. Wścieka się, gdy słyszy takie o sobie oceny:

Wraca późno i zasypia przed telewizorem, a w łóżku obraca się jak matias (s. 32).

Po co mi ten podstarzały śledź… (s. 35)

Pracuję do zajebania, a  facet chce uwagi (s. 60).

Mężczyzna jest tylko obciążeniem dla domu (s. 73)

– A to przecież pasożyt! Musisz go nosić na plecach jak garb (s.75).

Na pewno omawiany zbiór dialogowanych opowiadań jest reakcją na jakieś życiowe porażki bohaterek – narratorek, ale równocześnie jest zapisem przenikliwych obserwacji ludzkich zachowań, które zazwyczaj umykają powszechnej uwadze. Tak, ludzkich, choć bohaterkami-narratorkami są dla niepoznaki ryby, małże, psy, koty, sroki, pająki. Dzięki tej niepoznace można więcej powiedzieć. Dokonany przez autorkę zabieg zezwierzęcenia kobiet wyraźnie bowiem poszerzył możliwości narracyjne. W usta a raczej w otwory gębowe animalek można było, bez większych konsekwencji etyczno-estetycznych wcisnąć różne świństwa, które kobiety myślą, bądź nawet szeptem lub do lustra wypowiadają po… Są zwierzęco szczere aż do bólu.

A jednak dialogi te w bardziej niekorzystnym świecie przedstawiają same kobiety. Żyją one z dnia na dzień, bez dalszego celu, żyją emocjami i ciałem. No i ta paraliżująca zależność od mężczyzn, mimo że nimi (pozornie) pogardzają.

Oprócz podziwu dla wnikliwej obserwacji autorki, należy wyrazić uznanie dla niezwykłej swobody językowej omawianej prozy, dla brawurowych przeskoków z jednej przestrzeni do drugiej oraz dla naukowych wręcz opisów wyglądu i zachowań poszczególnych zwierzątek.

Autorka Rzeźni brukselskich  nie tylko szalała wyobraźnią ale też wnikliwie studiowała różne podręczniki zoologii. Fantazja i precyzja! Zawsze powtarzałem, że połączenie inżynierskiego wykształcenia, a G. Wojcieszko jest informatykiem z artystycznym talentem, przynosi bardzo smaczne owoce, co widać w prozie Jerzego Sulimy-Kamińskeigo czy poezji Wojciecha Banacha.

W wyniku splątania się dwóch światów – ludzkiego i zwierzęcego rodzą się nieoczekiwane sytuacje, nad którymi nawet autorka nie panuje. I to jest dodatkowa uroda tej prozy. Uroda wyrwania się poza logikę prawdopodobieństwa. Nawet niektóre słowa przychodzą ni stąd ni zowąd, tak że czytelnik czuje się jakby znalazł się wewnątrz pisarskiego warsztatu. W ogóle postmodernistyczna swoboda jest wyróżnioną cechą tej prozy. Celowość łączy się z intuicyjną przypadkowością. Wiele fragmentów można byłoby opuścić, ale wówczas gmach całej książki, jeśliby się nie zawalił, to poważnie  by się zdezelował.

W efekcie skojarzenia wyobraźni z obserwacjami i studiami, a więc swobody z dyscypliną   G. Wojcieszko wydała na świat utwór prawdziwie postmodernistyczny w surrealistycznym sosie. Drażniący i zaciekawiający, ale na pewno oczyszczający niczym piórko fleminga w przełyku przeżartego Rzymianina. Bo my wszyscy jesteśmy tą XXI- wieczną zglobalizowaną, stechnicyzowaną i zdemoralizowaną cywilizacją aż do wymiotów przesyceni..

P.S. W istocie jest to brawurowo napisana książka o relacjach damsko-męskich z rozpaczliwym wołaniem o ciepło w tych relacjach. Ten Księżyc potrzebuje Słońca.