Rzeźnie

Ludwik Filip Czech – Poezja wysokich lotów

Mam w zwyczaju dawać kredyt zaufania każdemu autorowi. Każdą nieprzeczytaną jeszcze książkę uważam za wydarzenie. Moje nadzieję podsycam wstępną lekturą wyrywkową. To takie rozglądanie się po nieznanym dotąd terenie. nietrudno zgadnąć, że mój początkowy entuzjazm ustępuje stopniowo rozczarowaniu, i to częściej, niż bym sobie tego życzył. Podobnie się stało z “Rzeźniami Brukselskimi” GRAŻYNY WOJCIESZKO. Bo oto, zaledwie kartkując tomik, znalazłem język precyzyjny, wiersze na których nuda nie siada. Żadnego hałaśliwego słowotoku, żadnej fanfaronady. Utwór “Ta pani i ja” zapowiadał tomik o wyjątkowo dyskretnej urodzie:

dwóch bezdomnych

dwa gołębie

zabłąkane dziecko

i wiersz

i jeszcze ten deszcz

deszcz zajął wszystkie miejsca na widowni

W trakcie szczegółowej lektury, natrafiłem na wiersz rozpoczynający się od słów – “grzebanie w moim brzuchu”. Tylko autorzy świadomi poetyckiej materii wiedzą, jakie znaczenie ma pierwszy wers. Tutaj przytacza się zazwyczaj Alfreda Hitchckock’a z jego teorią na temat konstruowania sceniczno-filmowego napięcia. Wie o tej zasadzie Grażyna Wojcieszko i skwapliwie korzysta z tej wiedzy. Konstruuje wiersz krytyczny, wręcz jadowity, ale jakże celnie wymierzony we współczesny obyczaj. Piszący te słowa, dostrzega w nim ledwo zauważalny wątek erotyczny, który jak dobra przyprawa, dodaje wykwintności:

grzebanie w moim brzuchu

to ulubione zajęcie czarnych panów

choć inni dostojnicy

z cieknącymi kranami

też się wypowiadają

inkwizytorzy

gustują w jatkach na brzemienne jagody

a na pierwszej linii frontu

amen

Jednym z lepszych wierszy tego zbioru jest “Latawcem”. Autorka precyzyjnie posługuje się w nim metaforą, widać konsekwencję w jej eksploatowaniu. Często bowiem się zdarza, że poeci gubią stylistyczne oczka. Zaplątują się w sieć własnej wyobraźni i mnożą niepotrzebne efekty. Tutaj mamy do czynienia z jasną symboliką lotu i wszystkim co jej treść wypełnia. Czuje się wręcz podniebność (nieziemskość) tych wersów. Gdy poetka kończy wiersz słowami: “wyłączam wszystkie silniki”, ma się wrażenie, jakby cała poetycka konstrukcja nagle runęła. Przypomina to bezwładne pikowanie tytułowego latawca na bezwietrznym niebie. Nie muszę pewnie dodawać, że to efekt przemyślany. Równie entuzjastyczne opinie przychodzą mi do głowy, gdy czytam “Prezent”. Właściwie – jest w tym zbiorze dużo rzeczy świetnych. Choćby “Manicure u Ewy” czy “Jeszcze”:

jeszcze dajesz mi rączkę

aby przejść przez ulicę

jeszcze unoszę cię do ust

roztaczam woń skarbu

jeszcze zatrzymuję kadr

film chcę kręcić do początku

podglądam łapczywie

małe rączki

na ulicach miast
Dlaczego zatem, skoro jest tak dobrze, ten zbiór mnie rozczarował? Powód pierwszy, o którym wspomniałem, to moje wygórowane nadzieje względem wszystkiego. Moja wina. Drugi to taki, że złoci mnie sąsiedztwo gorszego przy dobrym. “Rzeźnie Brukselskie” to tomik nieobszerny, zawiera zaledwie 29 pozycji. moim zdaniem mógłby zawierać 25, a świat by się nie zawalił. Gdybym go redagował, wywaliłbym kilka słabszych tekstów, a już na pewno prozatorski wstęp. Jest moim zdaniem najsłabszym ogniwem książki. Wyświechtany symbol maszynki do mięsa zmroził mi krew w żyłach. I rzecz ostatnia. Wspomniałem o pewnych charakterystycznych cechach utworu “Latawcem”. Umowna nieziemskość jego konstrukcji sprawdza się znakomicie. Ale nie każdy temat, nie każdy poetycki obraz, gotowy jest na takie szybowanie. W ostatnim wierszu tego zbioru poetka pisze: “bo boję się dotyku Ziemi”. Te słowa powinny być mottem książki. Przy całej precyzji języka, poetka czasami znika z mojego intelektualnego horyzontu. Odlatuje wierszami zbyt daleko. Zbyt wysokie i odległe są źródła skojarzeń. Jej wizje nie mają czasu zakorzenić się w czytającej głowie. Nie jestem gotów na taką pogoń i zdobywanie takich szczytów. Obawiam się, że i czytelnik może napotkać podobne trudności. Dużo w tym zbiorze atrakcyjnych wierszy, ale przeraża mnie ich pogardliwy stosunek do siły ziemskiego ciążenia. Cokolwiek to oznacza. Leszek Długosz napisał we wstępie do książki, że to odrębna jakość. Wyjątkowo zgadzam się z opinią tego balladzisty.

Książkę polecam.
http://akant.org/